Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/216

Ta strona została przepisana.

— Pożar gaśnie z dwu stron — zauważył kapitan. — Czemu to przypisać?
— Doprawdy nie wiem, jak cud ten objaśnić — odpowiedział sternik. — Jeszcze wczoraj wieczorem ogień płonął potężnie.
— Chodźmy naprzód, mój stary!
Trzymając się pochyło, by uniknąć dymu, który gromadził się pod sklepieniem pomostu, zbliżyli się do czeladni. Była usiana drzazgami drzewa, które jeszcze płonęły, lecz lada chwila miały zagasnąć.
— Słuchaj! — zawołał naraz kapitan, zatrzymując się.
— Ciewy! — zawołał sternik, — Powiedziałby kto, że ktoś zalewa ogień wodą.
— Ale skądże się bierze ta woda? Czy ludzie nasi pompują?
— Nie — odpowiedział sternik.
Kapitan posunął się naprzód i znów stanął, wołając:
— Patrz, Asthor!
Stary marynarz spojrzał we wskazanym kierunku i ujrzał wielką szczelinę, przez którą wlewały się strugi spienionej wody.
— Teraz rozumiem! — zawołał. — Ogień objął wręgi i utworzył szczelinę. Fale wlewają się ciurkiem ku przodowi okrętu. Gdyby nie to opatrznościowe zdarzenie, nie udałoby się ognia zgasić.
— To prawda — przytwierdził kapitan, skinąwszy głową. — Niechże te wody będą błogosławione.