na pokład poczęły się sypać nieprzeliczone krocie olśniewająco białych pasemek, jakby nadbiegających z górnych sfer powietrza. Niebawem pojawił się w powietrzu jakby obłok mglisty i lekki, który ubarwiony pierwszemi promykami jutrzenki, spływał coraz niżej, kołysząc się szeroko i rozsnuwając ponad okrętem oraz rozległym szlakiem przyległego oceanu.
— Co się stało, mój ojcze? — spytała Anna w najwyższym stopniu zdumiona.
Kapitan nie odpowiedział. Wpatrywał się uważnie w ów dziwny obłok, który wciąż obsuwał się wdół, opuszczając na pokład i liny okrętowe leciuteńkie pasma. Niektóre z nich miały bezmała dwadzieścia metrów i były jakby utworzone z jednej nici dziwacznie powikłanej.
— Aha! — zawołał, nagle uśmiechając się — jesteśmy świadkami jednego z najrzadszych i najosobliwszych zjawisk.
— Cóż to takiego? — spytała Anna i Fulton.
— Wędrówka pająków — odpowiedział kapitan.
— Wędrówka pająków?! — podchwyciła Anna z niedowierzaniem.
— Tak, Anno.
— A więc to są pajęczyny?
— Co, nie wyglądają na to?
— Masz rację; chociaż mają kształt dziwny i barwę niepospolicie białą.
— Ależ ja nie widzę ani jednego pająka — zauważył Fulton.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/222
Ta strona została przepisana.