Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/229

Ta strona została przepisana.

Krajowcy, których liczba w owych czasach dochodziła do trzech lub czterech tysięcy, nie są ani lepsi ani gorsi od mieszkańców reszty archipelagu, choć zapewne nie tak wiarołomni, jak wyspiarze z Tonga-Tabu lub Fidżi. I chociaż za czasów „Nowej Georgji“ byli tam jeszcze ludożercy, jednak pożerali wyłącznie nieprzyjaciół zabitych w boju i jeńców.
W każdym razie wśród tak wielu wysp, rozsianych po bezmiarach oceanu, biedni niedobitkowie „Nowej Georgji“ nie mogli znaleźć lepszej dla siebie przystani i schronienia.
Niestety, zanosiło się na to, że do owego lądu, mającego im przynieść ratunek, dobiją w opłakanym stanie. Upadek bezanmasztu, w sam raz zbiegający się z chwilą spostrzeżenia lądu przez załogę, zagrażał wielce bezpieczeństwu okrętu, który uważać należało jedynie za szczątek zdany na łaskę i niełaskę fal morskich.
Atoli marynarze tak już byli zżyci z nieszczęściem, iż żaden z nich nie lękał się zbytnio, choć narażeni byli na rozbicie się o skały wyspy. Anna tylko pobladła, ale niebawem odzyskała zwykłą przytomność umysłu i zaufała w zupełności zdolnościom ojca.
— Asthor! — zawołał kapitan, widząc, iż maszt wali się na rufę. — Trzymaj mocno ster i staraj się prowadzić okręt ku wyspie, wy zaś strąćcie maszt w morze.
Trzej marynarze jęli rąbać maszt siekierami, by oderwać go całkowicie od nasady, następnie