Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/232

Ta strona została przepisana.

— Słyszę, jak wlewa się do komory.
— Czyżby jaki cypel skalny przebił nam dno okrętu? — zapytał Asthor.
— To możliwe — odpowiedział kapitan. — Ale mniejsza o to; znajdujemy się na rewie.
Ocean, wzburzony wichurą, ani myślał się uciszać. Ogromne przewały wpadały na galardę „Nowej Georgji“, przeskakiwały parapety i kasztel przedni i zalewały pokład. Szpygaty nie wystarczały do odprowadzania wody, która płynąc ku rufie, staczała się niby katarakta w głąb komory okrętowej.
Pod temi ciosami ustawicznemi i mocarnemi nieszczęsny okręt wił się na wszystkie strony, skrzypiał, chrzęścił i potrosze posuwał się ku wybrzeżu, ale nie było obawy, by kipiel miała go zpowrotem zanieść na pełne morze. Olbrzymie jego pudło oszańcowało się pomiędzy skałami i piaskowiskiem, tak iż żadna siła nie zdołałaby go stąd wyforować.
To wystarczało, by uspokoić załogę, która zresztą nie lękała się niczego, mając ląd tuż przed sobą. Nawet gdyby ocean zniszczył statek doszczętu, nietrudno byłoby mimo gwałtowności bałwanów znaleźć ocalenie.
Około czwartej zaczęło dnieć. Przez wyrwę w chmurach wytrysnął snop światła, który pozwolił rozbitkom przyjrzeć się wyspie.
Wybrzeże biegło od wschodu ku zachodowi na rozciągłości kilku mil, tworząc niemal linję prostą bez śladu przystani, zatoki lub choćby małej rej-