gała się gąszcz drzew wszelkiego gatunku i wszelkich rozmiarów, w której gubił się wzrok widza. Widać było potężne baniany, drzewa otaczane czcią przez mieszkańców Indyj, wsparte na stu pniach ustawionych rzędami niby kolumny; przepiękne kokosowce, uginające się pod ciężarem owoców, sędziwe figowce o pniach sękatych i błyszczących, wśród których zwisały dziwne jakieś owłosione owoce; drzewa migdałowe, zwane catappa, które dają migdały dwa razy większe i smaczniejsze od europejskich; wreszcie przepiękne banany, których olbrzymie liście słały cień rozkoszny nawet w najskwarniejszych dnia godzinach.
Wśród gałęzi gwarzyły nieprzeliczone roje gołębi, papug czarnych i pstrych oraz drobnych ptaszątek, nie lękając się widoku ludzi, których może widziały po raz pierwszy.
— To raj prawdziwy — ozwała się Anna, wdychając wonne powietrze gajów, u których podnóża rosły krocie przepięknych szkarłatnych kwiatów. — Co za szkoda, że ten raj ziemski jest zamieszkany przez okrutnych zjadaczy mięsa ludzkiego!
— Patrzcieno, patrzcie! — wykrzyknął Grinnell. — Co tam widać na tem drzewie kokosowem?
Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku i ujrzeli przyczajone pomiędzy liśćmi dziwne jakieś stworzenie, które jakby ich śledziło, może spodziewając się, że nie dostrzegą go i pozwolą mu się wymknąć.
— To rak kokosowy![1] — zawołał kapitan.
- ↑ Birgus latro.