Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/238

Ta strona została przepisana.

wietrzu i padł na ziemię. Grinnell już chciał rzucić się w stronę drzewa, by podnieść zdobycz, gdy naraz wśród gałęzi sąsiedniego krzewu podniosła się jakaś postać ludzka.
— Murzyn! — wykrzyknął marynarz, zatrzymując się i nabijając pospiesznie strzelbę.
— Dzikus! — zawołał Asthor, chwytając topór. — Do kroćset!… nie tak brzydki, jak myślałem.
Istotnie, człowiekiem, który się pojawił tak nagłe, był dziki mieszkaniec wyspy Tanny. Jak trafnie zauważył sternik, przybysz był wcale niebrzydki. Był średniej, lecz krzepkiej postawy, rysy miał dość regularne, a skórę bronzową. Ubrany był w skromną spódniczkę ze strzępiastych włókien roślinnych, tak ściśniętą w pasie, iż na brzuchu utworzyło się silne wydęcie. Włosy, wymazane czerwonawą glinką napuszczoną tłuszczem, były spięte czemś w rodzaju strzały, a na szyi i ramionach zwisały ozdoby ze skorupy żółwiej i zębów dzika.
Uzbrojenie jego składało się z łuku i siekiery kamiennej.
Nie wydawał się zbyt zaskoczony widokiem Grinnella i ograniczył się jedynie do okrzyku:
Erramandże![1]
— Czego sobie życzy ten ludożerca? — zapytał zdumiony sternik i postąpił parę kroków naprzód.

Krajowiec, który zdawał się z głęboką uwagą przysłuchiwać ich słowom, jakgdyby starając się

  1. Człowiek.