W tejże chwili usłyszano od strony bakortu jakieś gwałtowne uderzenie, i tuż przy samym boku okrętu ktoś krzyknął:
— Ratujcie mnie… Och!… ludzie z okrętu…
— Spuścić liny! — zakomenderował kapitan.
Wyrzucono jednocześnie siedem czy osiem kabli z pasami ratunkowemi. Pomimo głębokiej ciemności widać było nieopodal bakortu tratwę, która już się rozlatywała w szczątki, oraz jakiegoś mężczyznę, zmagającego się rozpaczliwie pośród tych szczątków ze spienioną kipielą.
— Ciągnąć! — zawołał rozbitek.
— Trzymasz pan silnie? — spytał kapitan.
— Tak jest.
— Hys!
Marynarze jęli ciągnąć wgórę kabel, na którego końcu uczepił się rozbitek. W kilka chwil później ukazała się głowa ludzka, ociekająca wodą i bezwładna. Kapitan uchwycił nieszczęśliwca oburącz pod pachy i, podniósłszy go wgórę jak małe dziecko, złożył na pokładzie.
Nieznajomy stał przez chwilę prosto, wodząc błędnemi oczyma po marynarzach, poczem otworzywszy usta, wybełkotał: „Dziękuję“ — i runął w ramiona stojącego za nim porucznika.
— Nieżywy! — zawołała miss Anna.
— Nie, serce jeszcze bije — odrzekł Collin.
— Zanieśmy go do tylnego przedziału okrętu.
— Dobrze, proszę pani!
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/24
Ta strona została przepisana.