Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/240

Ta strona została przepisana.

zaniepokojony hukiem strzału, wymierzonego do kagu.
— Przyprowadzam gościa, panie kapitanie — zawołał sternik już zdaleka.
— Ludożerca! — zawołała na widok dzikusa Anna głosem niebardzo pewnym.
— Tak… ale dość dobrze wychowany, miss Anno. Proszę dalej, panie… Jak u licha mam pana tytułować?… no… panie dzikusie.
Wyspiarz posunął się naprzód, nie okazując najmniejszego zdumienia, i począł trzeć nosem o nos kapitana Hilla. Naraz, ogarnięty żywym przestrachem, zrobił dwa susy wtył, przyglądając się wielkiemu okrętowi, uwięzłemu wśród piasków, i ściskając w garści topór, jakby gotował się do obrony.
Niewątpliwie poczytał statek za jakąś ogromną potworę i lękał się że może być przez nią napadnięty i zjedzony. Niebawem jednak uspokoił się i siadł zpowrotem przy ognisku.
Fulton wyciągnął pieczyste, które wydawało zapach rozkoszny, oraz manjok, wyprażony w popiele, dwoma ciosami siekiery rozciął skorupę raka i wyłożył na obrus masę białawą, która zapowiadała smak wyśmienity.
Krajowiec wielce sobie chwalił potrawy, z dość wielkim apetytem zajadał suchary i łapczywie wychłeptał czarkę pełną wina. Następnie wszyscy uraczyli się zapasem owoców, nie mogąc się nachwalić delikatnego smaku bananów, wonności gruszek oraz słodkości kokosów i migdałów.