Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/243

Ta strona została przepisana.

— Zaraz się dowiemy — rzekł kapitan. — Siedźcie cicho i pozwólcie mi porozmawiać z tym człowiekiem.
— Dobrze, dobrze! — zawołali wszyscy.
— Koture — ozwał się kapitan, zwracając się do dzikusa, który jakoby z głębokiem zainteresowaniem przysłuchiwał się ich rozmowie, starając się zrozumieć sens ich słów. — Czy mój biały krewniak jest młody czy stary?
— Młody — odpowiedział wyspiarz.
— Czy ma brodę?
— Tak, ma brodę o barwie błyszczącego metalu.
— Chciałeś powiedzieć, że jest blondynem? A czy dawno wylądował on na tej wyspie?
Koture myślał przez chwilę, poczem dwukrotnie pokazał dziesięć palców.
— Dwadzieścia dni — rzekł kapitan — a więc tym człowiekiem białym nie jest żaden ze skazańców.
— To rzecz jasna — odpowiedział Asthor — bo oni dopiero przed kilkoma dniami opuścili nasz okręt. Ale kto to może być?
— Pewno jakiś rozbitek — odpowiedziała Anna.
— Koture — zaczął znów kapitan — w jaki sposób ten człowiek dostał się na waszą wyspę?
— Został znaleziony na morzu niedaleko stąd przez kilku moich przyjaciół — odpowiedział wyspiarz.
— I obraliście go królem?