Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/244

Ta strona została przepisana.

— Tak… po zwycięstwie, odniesionem nad szczepem Arru. Biały człowiek swoją odwagą rozstrzygnął los bitwy.
— Bardzobym chciał zobaczyć tego mojego krewniaka! Jeżeli zaprowadzisz mnie do niego, podaruję ci strzelbę i nauczę cię z nią się obchodzić.
— Zaprowadzę cię — odpowiedział wyspiarz.
Ponieważ tymczasem uspokoiło się morze i nastąpił odpływ, przeto kapitan, Anna i marynarze postanowili powrócić na okręt, by spędzić tam noc. Dzikus po pewnem wahaniu poszedł za nimi.
Widząc przeróżne przedmioty na pokładzie i mierząc okiem głębokość statku, wpadał w podziw coraz to większy, a radość swą ujawniał częstem pocieraniem nosa nietylko o nosy kapitana i marynarzy, ale nawet o nosek Anny. Gruby nos starego Asthora stał się czerwony jak chińska piwonja, gdyż dzikus poczuł ku niemu szczególną słabość.
Po spokojnie spędzonej nocy, w czasie której wulkan ział ogniem bez przerwy i odzywał się głuchym pomrukiem, rozchodzącym się na dwadzieścia mil wokoło, rozbitkowie z dzikusem opuścili okręt, by dostać się do wsi białego króla.
Uzbroiwszy się, weszli w cień wielkich borów i jęli wdzierać się na wysoką górę porosłą drzewami. Po wielu przystankach, mających na celu danie wypoczynku Annie, i po trzygodzinnym marszu osiągnęli szczyt góry i stanęli nagle przed wioską, złożoną z sześćdziesięciu chat, ogrodzonych