Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/247

Ta strona została przepisana.

wokoło płotami z cierni. Pośrodku wznosiło się spore domostwo, zbudowane z większą regularnością, o dwóch pochyłych dachach. Nosiło ślady niedawnej budowy. Od pierwszego rzutu oka można było odgadnąć, że pracować nad nią musiała ręka Europejczyka.
Na spotkanie cudzoziemców wyszła gromada tubylców, złożona z trzystu lub czterystu mężczyzn, kobiet i dzieci; Koture jednak odegnał wszystkich, waląc kijem naoślep w prawo i w lewo.
— Idziemy do króla — rzekł kapitan do przewodnika, — wy zaś — zwrócił się do marynarzy — otoczcie Annę i nabijcie strzelby.
— Zwolna! — zagrzmiał sternik, odtrącając dzikusów, którzy tłoczyli się gromadą wokoło pomimo spadających nań plag. — Uważajcie! Grinnell! trzymaj się tuż za Fultonem, a ty, Mariland, toruj drogę panience. A bodaj tych ciekawskich!… Przecież wasz król jest tak biały jak my!
Posuwając się z trudnością i przepychając zaciekle, dostali się wkońcu przed wielką chatę. W tejże chwili sam monarcha, zwabiony hałasem, ukazał się w progu.
Był to człowiek biały, jak go opisał Koture, lat około trzydziestu; postawę miał wysoką, dwoje błękitnych oczu i płową brodę. Ubrany był w starą podartą koszulę, parę czarnych spodni, wielce wystrzępionych, spiętych szerokim pasem barwy naprzemian pomarańczowej i czarnej, co na wyspie Tanna było oznaką wielkich wodzów i królów. Na głowie miał pióropusz z piór papugi i kagu, prze-