Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/248

Ta strona została przepisana.

wiązany skórzanym rzemykiem, a na szyi i w przegubach rąk liczne naszyjniki z zębów gulu oraz bransolety z zębów dziczych i psich, przetykanych szyldkretem.
Ujrzawszy gromadkę ludzi, otaczających kobietę, biały król przymknął oczy, zbladł jak trup i jakby skamieniał. Naraz zerwał pospiesznie z głowy pióropusz, przesłaniający rysy jego twarzy, i z okrzykiem radości rzucił się ku kapitanowi.
— Pan mnie nie poznaje? — zawołał.
— Collin! — wykrzyknęli marynarze, kapitan i Anna, przejęci zdumieniem.
— Pan Hill! miss Anna! Asthor! — wołał król.
— Collin!… — to pan? — powtarzał kapitan.
— Czy ja śnię? — zawołała Anna, która zrazu pobladła, a potem sponsowiała jak róża.
— Tak, to ja, mój kapitanie! — zawołał król, rzucając się w ramiona Hilla, a następnie gorąco ściskając ręce miss Anny, Asthora i marynarzy.
— Ale skąd się pan tu wziął, panie Collin? — zapytał kapitan, który nie ochłonął jeszcze ze zdumienia i myślał, że wciąż śni tylko.
— Więc pan nie utonął? — spytała Anna, płacząc z radości. — Ach! myślałam, że już pana nigdy nie zobaczę!
— Później wam to opowiem, teraz wejdźcie do mej siedziby królewskiej i pozwólcie, że odprawię do domu tę hałaśliwą i natrętną gromadę.
Ujął Annę za rękę i, wprowadzając ją do chaty, rzekł szarmancko: