Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/249

Ta strona została przepisana.

— Pani pozwoli, że jej ofiaruję mój tron królewski. Inni muszą poprzestać na matach, bo nie mam więcej krzeseł.
— Dziękuję, panie Collin — odpowiedziała Anna z uśmiechem. — Chętnem sercem przyjmuję dar pański, chociaż jest to tron ludożercy.
— O nie, miss! zapewniam panią, tak źle nie jest. W ciągu mego krótkiego panowania nie zjedzono jeszcze ani jednego kotleta ludzkiego w mojej chacie, a nawet i w całej wiosce… przynajmniej jak mi się zdaje. Proszę wejść, panie kapitanie. Wejdźcie, przyjaciele, i siadajcie gdzie kto może.
Władczym gestem uspokoił ludność, nakazując jej bezwzględne milczenie, rozstawił straż przyboczną dokoła chaty, by nikt mu nie zakłócał spokoju, i powrócił do swoich przyjaciół, którzy zasiedli w wielkiej izbie czyli sali tronowej, gdyż pośrodku znajdowało się coś w rodzaju zydla, zasłanego rogożą; było to niewątpliwie dzieło samego króla, gdyż wyspiarze oceanu Spokojnego nie znają użytku krzeseł.
— Zanim zacznę opowiadać swoje przygody — rzekł Collin — pozwólcie, że ofiaruję wam wszystko, czem królewska chata bogata; prawda, że potrawy niezbyt są wyszukane, jednakże na smak ich trudno się uskarżać.
Klasnął w dłonie. Nadbiegli dwaj chłopcy, niosąc wazę pełną żółtawego płynu, orzechy kokosowe oraz kilka ciastek, wydających miły zapach.
— Czem pan nas częstuje? — spytała Anna, usiadłszy na tronie królewskim.