Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/255

Ta strona została przepisana.

go mijałem, rzucał na mnie wzrokiem pełnym głębokiej nienawiści, w którym można było wyczytać gorące pragnienie pozbycia się mej niebezpiecznej osoby. Zdaje mi się przytem, że był jeszcze drugi powód jego nienawiści: oto uważał mnie za swego rywala w miłości.
— Rywala! — wykrzyknął osłupiały kapitan, jednocześnie zaś Anna zarumieniła się po uszy.
— Tak jest… bo on potajemnie kochał się w miss Annie.
— Czyżby to była prawda? Nie wierzyłem temu pomimo takich dowodów.
— Tak, pan Collin ma rację — ozwała się dziewczyna. — Ten niegodziwiec nie spuszczał oczu ze mnie. Wpatrywał się we mnie jak w tęczę, starał się zadowolić moje drobne życzenia, chodził za mną wszędzie, i przypominam sobie, że w chwili, gdy „Nowa Georgja“ osiadła koło wysp Fidżi, zwrócił się do mnie z zapytaniem: „Czy pani chce żyć czy umrzeć?“ Poczem dopiero zdecydował się wylać oliwę na morze.
— Tak, chyba to prawda — podchwycił kapitan. — Ten łotr kochał się w tobie i tylko z tego względu usiłował cię porwać… a może miał przytem jakieś djabelskie zamysły. Mów pan dalej, panie Collin.
— W ową noc, kiedy nas zaskoczyła druga nawałnica — jął opowiadać porucznik — wszedłem na grotmaszt, by rozplątać węzeł, przeszkadzający zwijaniu żagli. Zajęty tą robotą, ujrzałem poza sobą tego draba, siedzącego okrakiem na rei. Mnie-