W ową noc panowało we wsi białego króla wielkie ożywienie; wojownicy, obozujący na rynku, nie zmrużyli oka. Słychać było pogwarki, krzyki, trąbienie na muszlach morskich i gorączkową krzątaninę, jakgdyby niecierpliwiono się, by wyruszyć czem prędzej na północny brzeg wyspy, gdzie spodziewano się zapewne niebywałej uczty.
W pewnych odstępach czasu przybywały z dalszych wiosek nowe oddziały zbrojne, które z wrzawą piekielną odbywały swój pochód do stolicy. Można było odgadnąć, że zapał osiągnął niebywałe napięcie i że wszyscy pragnęli wziąć udział w wyprawie, gdyż wojna jest dla dzikich ludów jakby zabawą, niemal uroczystością.
O wschodzie słońca Collin, kapitan i marynarze byli już na nogach, gotowi do wymarszu. Gdy ukazali się na rynku, zostali przyjęci radosnym okrzykiem.
Trzystu wojowników, uzbrojonych w maczugi, włócznie, kamienne topory i łuki, uszykowało się ze swymi wodzami na czele przed chatą królewską.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/260
Ta strona została przepisana.
Rozdział XXV
Banda Billa.