Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/266

Ta strona została przepisana.

Ledwo ukończyli te przygotowania do walki, gdy ujrzeli, iż zesłańcy przerwali nagle robotę, rozejrzeli się wokoło z widoczną podejrzliwością, poczem umknęli pospiesznie w stronę jaskini, wyprzedzeni przez kulejącego Billa.
— Do kroćset piorunów! — zawołał Asthor, który właśnie nabijał armatę. — Spostrzegli nas.
— Temci lepiej — odpowiedział Collin. — Teraz już nam się nie wymkną.
To rzekłszy, wystrzelił w stronę jaskini. Na ten znak podniosły się dokoła w zaroślach dzikie wrzaski i ukazali się dzicy, którzy zawzięcie wymachiwali bronią, żądni orężnego starcia.
— Wezwijmy ich do poddania się — rzekł kapitan.
— Te łotry nie poddadzą się — odrzekł sternik.
— Patrzcie, patrzcie! — zawołali Fulton i Mariland.
Z jaskini wyszedł z bronią w ręku jeden z zesłańców i starał się rozpoznać, co się dzieje. Nie wiedząc jeszcze, kim byli napastnicy, niewątpliwie był zdumiony, słysząc wśród dzikich wrzasków huk strzelby, zwiastujący obecność białych ludzi.
— Kto idzie? — krzyknął. — Przyjaciele czy wrogowie?
— To ja, mości Brown — krzyknął Hill, wychodząc z zarośli. — Poznajesz mnie?
Zesłaniec, widząc kapitana „Nowej Georgji“, którego uważał oddawna za umarłego, cofnął się,