Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/267

Ta strona została przepisana.

wpatrując się weń oczyma szeroko rozwartemi jak u warjata.
— Umarli wracają? — wyjąkał.
— Tak… żeby was wszystkich powywieszać!
— I czego sobie życzycie? — spytał łotr blady jak trup.
— Powywieszać was wszystkich! — odpowiedzieli rozbitkowie, wychodząc z krzaków.
— Wpierw powinniście spytać nas o pozwolenie — odezwał się jakiś głos zuchwały.
Przed jaskinią ukazał się Mac Bjorn, wstrętny zastępca Billa, i śmiejąc się bezczelnie, przyglądał się niedobitkom pożogi i strasznej napaści tygrysów.
— Do kroćset piorunów! — mówił dalej. Niema co mówić! Twardą pan masz skórę, panie kapitanie, iż znalazłeś się tu żywy i zdrowy, ale zapewniam pana, że i nasza skóra jest twarda i po wróz konopny, na którym nas chcecie powiesić, nie został jeszcze upleciony. A teraz cofnij się, Brown, i strzeż się kulek.
Sternik i Fulton rozwścieczeni bezczelnością i uszczypliwością tego draba, otworzyli ogień, lecz zesłaniec jednym skokiem schronił się do jaskini, a tuż za nim podążył tamże Brown.
— Dostaniemy was, bądźcie tego pewni! krzyknął Collin. — A teraz, na stanowiska bojowe!
Z jaskini zagrzmiały cztery strzelby, lecz kapitan i porucznik mieli już czas schronić się za pniami bananów. Dzicy, słysząc tę strzelaninę, podnieśli wrzask przeraźliwy i odpowiedzieli