Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/268

Ta strona została przepisana.

chmurą strzał. Strzały jednakże nie odniosły żadnego skutku, ponieważ zesłańcy byli silnie obwarowani i ukryci za olbrzymiemi odłamami skał, które byli przytoczyli przed wejście do swojej twierdzy.
— Phi! nie wypędzicie ich stąd swemi wykałaczkami — ozwał się sternik. — Na tych drabów potrzeba kartaczy… Zaraz poczną cienko śpiewać.
Wycelował armatkę i oddał pierwszy strzał; kule poczęły z trzaskiem obijać się o skały. W jaskini rozległ się wściekły wrzask, a potem głos Browna:
— Umieram!
— Oto już jeden zaśpiewał — rzekł sternik. — O jednego łotra mniej!
— Ognia! — zakomenderował Collin.
Karabiny poczęły grzmieć, mieszając ostre trzaski z rozgłośnym hukiem armatki, świstem strzał i wrzaskami krajowców.
Jednakże zesłańcy, silnie obwarowani, byli nieulękli i stawiali zaciekły opór, odpowiadając wystrzałem na wystrzał i z matematyczną dokładnością trafiając krajowców, którzy poważyli się wyjść z zarośli, by rzucić assagaje w stronę otworu jaskini.
Niekiedy ukazywała się skroś dymu, wychodzącego z przesmyku jaskini, czyjaś głowa, która znikała natychmiast, i słychać było sarkastyczny głos Mac Bjorna:
— Ognia do tych przeklętych Amerykanów! Celujcie dobrze i trafiajcie jak należy!