Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/269

Ta strona została przepisana.

Próżno Asthor słał kartacze w sam środek jaskini, druzgocąc skały; próżno kapitan, Collin i trzej marynarze utrzymywali ciągły ogień karabinowy, a krajowcy miotali dzidy i strzały: zesłańcy bronili się z desperacką uporczywością i ani myśleli się poddać, a co najgorsze, nie ponosili żadnych strat.
Już kilkunastu krajowców leżało martwych pomiędzy krzakami, gdy kapitan ozwał się grzmiącym głosem:
— Wreszcie ich dostaniemy!
— Co? Czy się poddają? — spytał Collin.
— Nie, ale możemy ich zmusić.
— W jaki sposób?
— Wykurzymy ich.
— Asthor, zostaw armatkę, weź dziesięciu ludzi i podpal krzaki przed jaskinią.
— Rozkaz! panie kapitanie — odpowiedział sternik.
— Uważaj na kule!
— Nie dosięgną mnie. Wypatrzyłem już bezpieczną ścieżkę.
— Idź więc i spiesz się.