Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/271

Ta strona została przepisana.

palił. Natychmiast wzniósł się wielki słup ognia i jął rozszerzać się pospiesznie, obejmując gałązki i prątki krzaków, które jęły trzaskać od gorąca.
Zesłańcy, spostrzegłszy fortel oblegających i zrozumiawszy wielkie niebezpieczeństwo, które im groziło, poczęli na widok płomieni i kłębów dymu wrzeszczeć jak opętani i wymierzyli strzelby w stronę sąsiednich zarośli, mniemając, iż tam przyczaili się podpalacze. Kule ich jednak nie zdołały dosięgnąć ani dwóch marynarzy ani żadnego z dzikusów, którzy ukryli się poza olbrzymim pniem.
Rozwścieczeni tem zaszachowaniem i dymem, który wiatr wtłaczał do jaskini, wyskoczyli nazewnątrz, by wyprzeć nieprzyjaciół, znajdujących się tak blisko, lecz kapitan i Collin, nie spuszczając ich z oka, sypnęli w ich stronę grad kartaczy. Dwaj zesłańcy padli na ziemię jakby rażeni piorunem, a reszta umknęła pospiesznie do jaskini, ciągnąc za sobą rannego towarzysza.
— Znów dwóch poszło — ozwał się Asthor. — Szkoda, że w ich liczbie niema Mac Bjorna! Odechciałoby mu się z nas szydzić!
— Wkrótce nie będzie sobie z nas szydził — dorzucił Grinnell, który właśnie zamierzał wpakować kulkę jeszcze jednemu łotrowi. — Ogień, o ile nie zgaśnie, napełni do tego stopnia dymem jaskinię, że oni tam nie będą mieli czem oddychać.
— Naprzód! — posłyszano w tejże chwili wołanie kapitana i Collina.