Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/273

Ta strona została przepisana.

— Jeszcze jedna salwa — zakomenderował Collin — i wszyscy naprzód!
Zagrzmiało pięć strzałów karabinowych, a krajowcy poczęli ciskać kamienne siekiery w otwór jaskini… jednakże zesłańcy nie odpowiedzieli.
Asthor, który doszedł na parę kroków do jaskini, powstał z karabinem w ręku i spojrzał poza strefę ognistą, ale nie dojrzał tam nikogo.
— Do kroćset! — wykrzyknął. — Cóż to za kawały?
— Widzisz ich? — zawołał kapitan.
— Czekajcie… poprzez dym widzę jakiegoś człowieka, walczącego ze śmiercią… a gdzież inni? Aha! Widzę jeszcze dwóch, którzy, jak mi się zdaje, już zakończyli swój marny żywot.
— Naprzód! — krzyknął Collin.
Krajowcy rozgarnęli dzidami zarzewie, zwalili gorejące jeszcze krzaki i jednocześnie z Asthorem i Grinnellem stanęli przed jaskinią.
— Nie widzę nikogo prócz zabitych i jednego konającego — zawołał sternik, wkraczając do wnętrza.
Kapitan i Collin poszli za nim, ale ze względu na dym musieli się cofnąć. Gdy powietrze nieco się oczyściło, zapuścili się ostrożnie w czarną szczelinę.
Czterej ludzie spoczywali poza skałami, których z taką uporczywością bronili przed chwilą. Był tu Brown z czołem strzaskanem kulą, Mac Doil z piersią zalaną krwi strumieniem, Kingston