— Odkryłem ich ślady, wodzu.
— Dokąd zmierzają?
— Tam wgórę po zboczu.
— Czy potrafiłbyś ich wytropić?
— Tak i nie pomyliłbym się ani razu.
— A więc chodźmy! Niech dziesięciu wojowników podąży za nami.
Collin przywołał dziesięciu wojowników i jął postępować za Paowangiem. Wślad za nimi poszli trzej marynarze, oraz kapitan i Asthor.
Odciski stóp, które widać było tu i owdzie na trawie, oraz wyłomy poczynione miejscami wśród zarośli przez zbiegów, doprowadziły pościg aż na drugie zbocze górskiego grzbietu. Gdy doszli do podnóża, Paowang zatrzymał się niezdecydowany.
— Zgubiłeś ślad? — zapytał Collin.
— Nie, ale ślady idą zpowrotem.
— To niemożliwe.
— Przecież się nie mylę.
— Ależ myśmy ich nie spotkali!
Paowang nic na to nie odpowiedział. Przyglądał się uważnie zaroślom i jakby się dręczył jakąś skrytą myślą.
— Zaczekaj tu na mnie, wodzu — odezwał się.
Rzucił się na ziemię i jął bacznie przyglądać się trawom, a zwłaszcza gałązkom jakoby świeżo nadłamanych krzewów, poczem zaczął czołgać się na brzuchu, opisując półkole, dobiegające do stóp pasma górskiego. Jednakże w chwilę później ujrzano, iż zawrócił zpowrotem i posunął się ku podnóżu wulkanu.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/276
Ta strona została przepisana.