Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/277

Ta strona została przepisana.

— On wszedł na trzęsącą się górę! — oznajmił.
— Chciałeś powiedzieć, że weszli?
Paowang potrząsnął głową.
— Nie — odpowiedział — bo ślad jest tylko jeden.
— A gdzie ślady drugiego?
— Masz pan rację, panie Collin…
— Domyślam się… — rzekł Asthor.
— No… cóżby takiego? — spytał Hill.
— Tak mniemam, że Mac Bjorn wziął Billa na ramiona, by nie nużyć go pochodem. Wiecie przecie, że ten łotr odniósł postrzał w nogę… widzieliśmy, jak na nią utykał.
— Masz rację, Asthor. Tak jest niewątpliwie… ale temci lepiej dla nas, gdyż będziemy mogli ich tem prędzej dogonić.
— Mac Bjorn ma długie nożyska — odpowiedział Asthor — więc boję się, że niemało się natrudzimy, nim go schwytamy. Chudy on jak kościotrup, ale ścięgna ma, do kroćset, mocne i potrafi wyprzedzić nas znacznie, nawet niosąc towarzysza na ramionach.
— Naprzód! — zawołał Collin.
Paowang ruszył za śladem przez zarośla pnące się na zbocza „trzęsącej się góry“. Hill, Collin i reszta drużyny szli tuż za nim.
W miarę jak wstępowali pod górę, droga stawała się coraz uciążliwsza. Nieprzeliczone mnóstwo lian wiło się po drzewach lub pełzały po ziemi jak węże, plącząc się w tysiączne węzły i utrudniając każdy krok małego oddziału. To znowu