Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/279

Ta strona została przepisana.

— Czyżby mieli zamiar zejść z drogi? — zapytał Collin.
— Tak… ale… cisza!
Wyspiarz podniósł się nagle i utkwił oczy w zboczu jednej z gór sąsiednich nieco wyższej od wulkanu, ciągnącej się prawdopodobnie w stronę wybrzeża. Wdarł się na skałę pod osłoną gałęzi niaulisa i, przysłoniwszy oczy rękoma od rażących blasków słońca, patrzył wciąż przed siebie.
— Słyszałem jakiś trzask gałęzi — szepnął — i widzę, że tam wgórze poruszają się zarośla.
— Czy jeszcze?
— Tak… oto oni!
Collin, kapitan i marynarze spojrzeli we wskazanym kierunku i o sześćset lub siedemset metrów przed sobą ujrzeli na zboczu góry jakąś głowę. W tejże chwili głowa ta znikła, jednakże jedna chwila wystarczyła do jej poznania.
— Mac Bjorn! — zawołali wszyscy.
Asthor i Fulton gorączkowo zmierzyli się z karabinów i dali ognia. Krzaki zatrzęsły się nagle… a potem nic…
— Spieszmy się! — zawołał kapitan — teraz już nam nie umkną.