Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/282

Ta strona została przepisana.

Na szczycie góry rozbrzmiał wrzask bólu, po którym nastąpił okrzyk:
— Tym razem mi się dostało!
— To Mac Bjorn! — zawołali marynarze.
— Trafiony! — krzyknął Collin.
— Uważać na głowy! — zagrzmiał Asthor.
Po zboczu góry toczył się z hukiem wielki głaz wagi pół centnara, druzgocąc po drodze krzewy i pomniejsze drzewa. Przeleciał o jakie pięć metrów od gromadki szturmujących.
— Niezbyt celne masz oko, Mac Bjorn! — zadrwił Asthor.
— Robię, co w mojej mocy — odpowiedział zbójca zwykłym sobie wyzywającym tonem.
— My lepiej się załatwimy z twoją szyją, łotrze! — zawołał Collin.
— O ile znajdziecie mnie żywym! — odkrzyknął się Mac Bjorn.
— Naprzód!… ale uważać na głazy i kule! — zakomenderował kapitan.
— Jeszcze chwilkę, kapitanie — zatrzymał go Asthor. — Teraz poślę im jeden z mych cukierków.
Ryzykując, iż może otrzymać kulkę w łeb, wdrapał się na drzewo, które go dotąd osłaniało, usiadł okrakiem na jednym z konarów, starając się skryć pomiędzy listowiem, i zmierzył się z karabina. Celował niezmiernie uważnie. W chwilę później pociągnął za cyngiel. Tuż za strzałem rozległ się czyjś przeraźliwy okrzyk.
— Dostało ci się? — spytał Asthor.