Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/283

Ta strona została przepisana.

Nikt nie odpowiedział. Dopiero w chwilę później ozwał się słaby głos, zuchwały wszakże w tonie:
— Zarobiłem sobie!
— Co za bezczelność u tego łotra! — zawołał zdumiony Collin.
— Ale co się stało z Billem? — zapytał kapitan.
— Pewnie już nie żyje — ozwał się Asthor.
— Albo ucieka w tej chwili — odrzekł Collin.
— Cyt! — zawołał Fulton.
Na górze posłyszano ponownie słabnący już głos Mac Bjorna:
— Uciekaj… już po mnie… wzrok… tak mi mgłą zachodzi… Ba!… tak… powinienem był skończyć!…
— Bill ucieka! — zawołał Collin. — Naprzód!… Naprzód!…
Ruszyli pod górę szykiem indjańskim, t. j. gęsiego, by jak najmniej czasu tracić na torowanie sobie drogi. Paowang, najlepiej obeznany z okolicą, szedł zawsze na czele, rąbiąc kordelasem marynarskim liany i gałęzie.
Dotarłszy do górnej kępy zarośli, znaleźli Mac Bjorna, rozciągniętego na ziemi. Łotr nie dawał już znaku życia, a z dwóch ran przestrzelonej piersi sączyła się obficie krew.
Wyglądał na śpiącego, a na wargach widniał jeszcze ów uśmiech, który nigdy go nie opuszczał za życia.
— Życie jego było zuchwałe i zuchwała śmierć! zawołał Asthor. — Należał mu się taki koniec.