Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/286

Ta strona została przepisana.

Tym razem Bill się zatrzymał. Jego prześladowcy byli już tylko o parę kroków poza nim i mogli go zastrzelić z największą łatwością.
Skrzyżował ręce na piersiach, odrzuciwszy precz karabin i utkwiwszy wzrok w prześladowcach, ozwał się głosem złamanym:
— Przegrałem partję: gotów jestem zapłacić!…
Poczem upadł na skałę, objąwszy głowę rękoma.
Collin, który wyprzedził wszystkich, przypadł do niego i przyłożył mu karabin do piersi.
— Poznajesz mnie, łotrze?! — zawołał.
Bill podniósł głowę. Twarz mu pobladła jak płótno.
— Poznaję pana — ozwał się powoli, cedząc każdą sylabę. — Widzę, że umarli czasem powracają na ziemię.
— A wiesz, kim ja jestem? — zapytał Hill, który go dogonił w tej chwili.
Błysk nienawiści zapalił się w oczach zesłańca.
— Pan? — zawołał. — Przez jakie sztuki djabelskie znalazł się pan tutaj… i żywy? Myślałem, że pana pożarły tygrysy.
— Omyliłeś się! morderco, podpalaczu i złodzieju! Żyję jeszcze i przybyłem tutaj, by odpłacić ci za twoje bezeceństwa.
— Zabijcie mnie więc, jeżeli macie ochotę. Przegrałem i gotów jestem zapłacić.
— Nie. Śmierć byłaby dla ciebie zbyt wielkiem dobrodziejstwem.