deski; przeto Sangor, otumaniony strachem, próbował mnie się pozbyć, myśląc, że się w ten sposób ocali… Ale w bójce przegrał, bo wpadł w morze.
— Czy mówisz mi pan szczerą prawdę?
— Gotów jestem przysiąc — odrzekł rozbitek.
— Jak jednak znaleźliście się na tej tratwie pośrodku oceanu Spokojnego?
— Należałem do załogi okrętu, rozbitego przed dwoma miesiącami koło wysp Fidżi.
— Jak się nazywał ten okręt?
— „Tamiza“.
— Zapewne był to okręt angielski?
— Tak, panie łaskawy.
— I tylko wy dwaj zdołaliście się ocalić?
— Nie — odparł rozbitek, w którego spojrzeniu mignął błysk jakiś dziwny. — Na Fidżi jest jeszcze siedmiu towarzyszy, którzy czekają wybawienia.
— Czy oni was wysłali na poszukiwanie ratunku? — spytał kapitan.
— Tak, panie łaskawy.
— W jakiem znajdują się położeniu?
— Rozpaczliwem… Zostawiłem ich przymierających głodem i walczących z ludożercami.
— Sądzisz pan, że jeszcze żyją?
— Tak przypuszczam, są bowiem wszyscy uzbrojeni… i odważni.
— Kiedy odjechaliście z wyspy?
— Trzynaście dni temu. Proszę mi powiedzieć, panie kapitanie, czy podjęlibyście się ratowania nieszczęśliwych?
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/31
Ta strona została przepisana.