— Wszystko zależy od jednej tylko pańskiej odpowiedzi — odrzekł kapitan, wpatrując się weń bystro, jakby chciał czytać w głębi jego serca.
— Proszę zadawać mi pytania.
— Powiedz mi pan, czemu masz na przegubach rąk tak głębokie sińce?
Rozbitek wzdrygnął się na to pytanie, którego snać się nie spodziewał. Natychmiast jednak opanował się i odrzekł z największym spokojem:
— Są to ślady powrozów, któremi przywiązałem się do rękojeści steru podczas burzy, co nas rozbiła. Morze z taką wściekłością waliło w pokład, że zmiotłoby mnie z pewnością, gdybym nie zachował tej ostrożności.
— To mi wystarczy — rzekł kapitan, wyciągając ku rozbitkowi prawicę, którą ten uścisnął mocno. — Teraz myśl pan jedynie o tem, żeby się wyspać i przyjść do siebie po ciężkich przygodach.
— Ale pan wyratuje moich towarzyszy? — nalegał rozbitek.
— Gdy tylko burza się uciszy, skieruję okręt ku wyspom Fidżi.
— Dziękuję, dziękuję panu!
— Już ani słowa! Odpocznij pan!
Rozbitek ułożył się na tapczanie; ledwo jednak znalazł się sam w kajucie, jednym tygrysim skokiem zerwał się z miejsca, a na jego chytrych wargach ukazał się dziwny, do grymasu podobny uśmiech, który dałby wiele do myślenia temu, ktoby go dostrzegł.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/32
Ta strona została przepisana.