W przyległej kajucie miss Anna niecierpliwie oczekiwała ojca, pragnąc wypytać go o wynik rozmowy. Dowiedziawszy się, o co chodziło, jedną tylko myśl miała w swej szlachetnej duszy: ocalić nieszczęsnych ludzi, zagrożonych nieubłaganemi zębami ludożerców.
— Zrobisz to, ojczulku? — spytała dzielna dzieweczka.
— Tak, córeczko — odpowiedział kapitan. — Pojedziemy wyzwolić tych nieszczęsnych marynarzy.
— Czy znasz te wyspy?
— Widziałem je raz w życiu i to mi wystarczyło, by wyrobić sobie sąd o nich.
— Pewno są zamieszkane przez dzikich ludzi?
— Przez ludożerców i to najokrutniejszych, moja córeczko. Oni wprost szaleją za mięsem ludzkiem, które, jak mówią, przypomina im w smaku najlepszą wieprzowinę.
— Może straciłeś tam kilku marynarzy?
— Trzech ich w moich oczach padło pod maczugami tych dzikich żarłoków, gdy zabierali się do oporządzania trepangów o kilkaset metrów od mego statku.
— I zostali zjedzeni?
— Znaleźliśmy ich szkielety nazajutrz przy wejściu do pewnej opustoszałej wioski.
— Czy towarzysze rozbitka stawiali im opór?
— Przypuszczam, że tak, bo Bill Habbart opowiadał mi, iż są uzbrojeni, a dzicy bardzo się boją broni palnej.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/33
Ta strona została przepisana.