— A czy daleko od nas są te wyspy?
— Możemy się tam dostać w ciągu sześciu do siedmiu dni, o ile burza nie zagna nas zbyt daleko na wschód.
Dałby Bóg, byśmy tych nieszczęśników znaleźli jeszcze przy życiu!
— Miejmy nadzieję, córuchno, że tak będzie. Ale teraz wracaj żwawo do swej kajuty, bo niebezpiecznie byłoby stać na pokładzie.
— Odchodzisz ode mnie?
— Nie zanosi się na to, by burza miała się wnet uciszyć, a moja obecność na mostku kapitańskim jest konieczna. Wiesz przecie, że płyniemy po oceanie usianym wyspami, wysepkami i rafami koralowemi, tak iż każdej chwili możemy o którąś z nich uderzyć. Idź, Anno, i nie bój się, bo ja czuwam pilnie, a nasz statek trzyma się tęgo.
Pocałował córkę w czoło i wszedł pośpiesznie na pokład, nie dbając na gwałtowną ruchawę, która kołysała i w strząsała okrętem.
Ocean był wciąż ogromnie wzburzony, a wichura jakoby jeszcze nierychło miała się uspokoić; w każdym razie wśród chmur ukazywały się płaty nieba, na którem tu i owdzie przebłyskiwały gwiazdy. Jakkolwiek niebezpieczeństwo jeszcze nie przeszło, jednakże łatwo można było wyczuć, że orkan zaczyna cichnąć i dobiegać końca.
Załoga, znużona trwającą już od trzech dni walką, w czasie której nikt nie mógł zmrużyć oka ani nawet zapalić ognia, opadała całkiem z sił.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/34
Ta strona została przepisana.