— Narazie nic jeszcze nie sądzę, lecz panu wiadomo, że niedaleko stąd znajduje się kolonja karna na wyspach Norfolskich… i że corocznie ucieka stamtąd pokaźna liczba tych niebezpiecznych ptaszków na prostych łódkach lub na tratwach, napadając na żeglujące statki.
— Może się pan myli, kapitanie, ale naprawdę obudził pan we mnie myśli niespokojne.
— Zobaczymy, co będzie dalej, poruczniku.
W tej chwili czatownik, siedzący na bocianiem gnieździe grotmasztu, oznajmił, że o kilkanaście mil na wschód ukazała się druga wyspa.
Kapitan, korzystając z jasnych blasków słońca, wziął sekstans i wykonał obliczenia, upewniając się o położeniu i kierunku okrętu. Już kończył tę robotę, gdy posłyszał za sobą głos dźwięczny i miły, który go zagadnął:
— Czy jeszcze daleko?
— Ach, to ty, Anno? — odpowiedział kapitan, zwracając się ku córce.
— Tak, przyszłam zapytać, czy jeszcze długą mamy drogę do wyspy, gdzie przebywają rozbitkowie.
— Jeszcze czas, córeczko, ale jeżeli wiatr będzie nam nadal sprzyjał i dunuga ustanie, zawiniemy tam za pięć lub sześć dni.
— O, wyspa przed nami!
— Brzydki to kraj, moja córeczko, mający złą sławę potrosze w Ameryce, ale głównie we Francji.
— Jakże się zowie?
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/43
Ta strona została przepisana.