— A nuż ktoś z nich się ocalił i żyje po dziś dzień.
— Nie jest to wykluczone… Może któryś z matrosów pozostał przy życiu…
— Nieszczęśliwi! — ozwała się Anna półgłosem. — Kto wie, ilu ich zginęło pod zębami ludożerców!
— Niewątpliwie wielu, gdyż mieszkańcy Wanikoro zażywają najgorszej sławy.
— Czy są bardzo dzicy?
— I jak jeszcze!
— Ale jakimże sposobem pokonali marynarzy La Pérouse‘a, uzbrojonych w strzelby i działa?
— Strzałami zatrutemi.
— Więc ci okrutnicy umieją wyrabiać truciznę?
— Tak jest. Z trucizną przez nich wyrabianą niema żartów; ten, kogo zadraśnie jedna z ich strzał, umiera po trzech dniach strasznych męczarni bez ratunku.
— Czy mają i włócznie?
— Mają, ale grot nie jest z żelaza, bo tego kruszcu nie posiadają, tylko z ułamków kości ludzkich, które wyciągają z trupów, moczonych przez kilka tygodni w wodzie morskiej.
— Cóż to za okropni ludzie, ojczulku! Nie chciałabym wpaść w ich ręce.
— Ee! Mamy załogę doborową i do nas przywiązaną, mocny okręt i taki zapas broni, że możemy stawiać czoło choćby tysiącowi Polinezyjczyków.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/48
Ta strona została przepisana.