— Hej, przyjacielu! — ozwał się kapitan, który z zaciekawieniem przyglądał się tej dziwnej scenie. — Czy przypadkiem nie jesteś poskramiaczem zwierząt?
Na to pytanie rozbitek drgnął i uczynił gest pogardy, który jednak zatuszował natychmiast. Podniósłszy głowę ku wyziorowi, pozdrowił obu dowódców.
— Nie, panie kapitanie — odpowiedział, siląc się na uśmiech.
— A może znasz tego tygrysa?
— O nie!.. chociaż spotkałem ich kilka podczas swych podróży.
— A jednak ktoś, stojący zboku, powiedziałby, żeś urzekł tego tygrysa.
— Nie wierzę temu, kapitanie.
— Powiadam ci, że masz wzrok piorunujący. Patrzaj! I inne bestje biegają już po klatkach, zaszywając się gdzieś w kąty, jakby zdjęte lękiem przed tobą.
— Pan sobie żartuje, panie kapitanie — odrzekł marynarz tonem szorstkim, w którym dźwięczała źle ukrywana wzgarda.
— To się jeszcze okaże… ale czemu opuściłeś kajutę?
— Posłyszałem ryki, więc wyszedłem zobaczyć, skąd one pochodzą.
— Czy nie zechciałbyś wyjść na pokład? Je żeli czujesz się już nieco lepiej, warto, byś odetchnął świeżem powietrzem.
— Dziękuję, panie kapitanie.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/51
Ta strona została przepisana.