Z każdą chwilą coraz więcej burzył się ocean Spokojny, coraz wyżej piętrząc bałwany. Rzekłbyś, że wydźwignęła go wgórę jakaś siła tajemna, wydarta z dna niezmierzonej głębiny. Góry wodne, w tej chwili godne takiego miana, nadbiegały z południa w skłębionej ciżbie, pokryte olbrzymim pokrowcem śnieżnobiałej piany, i z rykiem przeciągłym łamały się o boki okrętu, który z trzaskiem ustawicznym przechylał się gwałtownie to na bakier to na sztymbor, to znów nagle stawał dęba jak koń uderzony ostrogą.
Morze, utraciwszy blask świetlanego lazuru, sposępniało, jakby chciało iść w zawody z czarniawą barwą chmur, które tłocząc się bezładnie, pędziły po niezmiernych przestworach niebios.
Wiatr, który jeszcze przed chwilą dął w jednym kierunku, nagle jakby oszalał, hasając impertynencko z południa na północ, ze wschodu na zachód i sposobiąc się do gwałtownego ruchu wirowego. Świstał wśród olinowania „Nowej Georgji“, zawzięcie potrząsał pomarszczonemi kliwrami, chrzęścił żaglami i niemal zginał maszty.
Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/72
Ta strona została przepisana.
Rozdział VI
Przestępstwo rozbitka.