Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/87

Ta strona została przepisana.

się w mrocznię, wydając co pewien czas donośne okrzyki. Puszkarz okrętowy wytoczył na pokład małą armatkę i jął co dwie lub trzy minuty oddawać z niej strzały.
Kilkakrotnie przysłyszało się temu lub owemu, że kędyś zdala dochodzi jakieś nawoływanie czy też krzyk rozpaczliwy; niebawem jednak wszyscy doszli do przekonania, że się omylili. Wiatr, gwiżdżący wśród sprzętów okrętowych, wywołuje nieraz takie dziwne pojęki, które łatwo można przez omyłkę wziąć za krzyk rozbitków.
— Zginął! — zawołał kapitan Hill, wyrywając sobie w boleści włosy z głowy. — Biedny Collin! Tak zacny człowiek, tak dzielny i młody!… Czuję, że już go nigdy nie odnajdziemy!…
— Gdyby był żywy, byłby odpowiedział na nasze krzyki i sygnały, panie kapitanie — odrzekł stary Asthor, który ustąpił bosmatowi miejsca przy sterze.
— Ale jakże mógł wpaść w morze, nie wydawszy najmniejszego okrzyku? I jak to się stało, że nikt nie zauważył jego upadku?
— Pewno osłabł nagle, a wiatr oderwał go od rei… a może spadł wskutek nagłego i silnego wstrząsu.
— Ale że też przytem nie wydał żadnego krzyku?
— Może został uderzony w głowę górną reją i zemdlał?
— Tak trzeba przypuszczać.