Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/98

Ta strona została przepisana.

wód, zostawia nietkniętą i niemal niezakłóconą, co najwyżej wywołuje chwiejbę fal, ścierających się z sobą na krawędziach oleistej głady; nie tworzą one jednak owych przewałów, które nieraz dają się we znaki na pełnem morzu.
„Nowa Georgja“, zanurzona w oleistej powłoce, stawiającej zacięty opór odpryskom kipieli, a uwięziona pomiędzy czeluściami wyspy, tkwiła w miejscu niemal nieruchomo. Bałwany, podnoszone wiatrem na znaczną wysokość i wygrażające czubami śnieżnej piany, rzucały się z wściekłością na owo gładkie zwierciadło, utworzone przez rozlewającą się coraz szerzej oliwę, jednakże w zetknięciu z niem uspokajały się nagle, jakby ktoś ręką odjął. Ich wierzchołki zniżały się niby na zew różdżki czarnoksięskiej, wczołgiwały się pod pokrowiec tłustości, bujając zlekka statkiem, i wychodziły po drugiej stronie, gdzie zaczynały znów piętrzyć się z niesłychaną zaciekłością i łamać o skały.
— Cóż to za dziwne zjawisko! — odezwała się miss Anna, spoglądając na morze z wysokości rufy.
— Dziwne, a jednakże łatwe do wytłumaczenia — odpowiedział kapitan Hill. — Trzeba było prostego marynarza, by tego sposobu mnie nauczył… pomimo że już tyle lat żegluję po morzu.
— Czy Bill sam używał już kiedy tego sposobu?
— Niewątpliwie… albo on sam albo jego kapitan.