Strona:Emilka dojrzewa.pdf/109

Ta strona została przepisana.

się wiatr, deszcz zaczął pluskać w szyby, a zmarli Murrayowie wyzierali wzrokiem nagany pełnym z ciemnych, ciężkich ram. Oni nie mieli sympatji dla ksiąg Jimmy’ego, dla „promyków” i szczytów alpejskich, dla pogoni za nieuchwytnemi, ukochanemi bóstwami. Emilka zaś myślała już, mimo swe przygnębienie, jaką świetną nowelkę możnaby stworzyć na tle obecnej sceny.

Drzwi otworzyły się i wszedł kuzyn Jimmy. Kuzyn Jimmy czuł, co się tu świeci, więc poprostu stał za drzwiami i podsłuchiwał, chcąc zastąpić domysł pewnością. On wiedział, że Emilka nigdy nie da podobnego przyrzeczenia, powiedział to Elżbiecie przed 10 dniami, podczas narady familijnej. On był tylko głupim Jimmy Murrayem, ale rozumiał to, czego rozsądna Elżbieta Murray pojąć nie mogła żadną miarą.

— Co się tu stało? — spytał, patrząc naprzemian na ciotkę i na siostrzenicę.

— Nic się nie stało — odrzekła ciotka Elżbieta wyniośle. — Ofiarowałam Emilce możność dalszego kształcenia się, a ona ją odrzuciła. Naturalnie ma prawo rozporządzać sobą w tym względzie, to jest oczywiste; jest wolna.

— Nie ma prawa rozporządzać sobą, bo nie jest wolny ten, kto ma tysiące przodków — rzekł Jimmy tym uroczystym tonem, którym głosił podobne orzeczenia. Elżbietę zawsze przeszywał w tych chwilach dreszcz, nie mogła zapomnieć, że ten ton, ten poniekąd nadprzyrodzony charakter jego słów, że to wszystko jest jej winą.

105