Strona:Emilka dojrzewa.pdf/124

Ta strona została przepisana.

jakby szpaler, przez który widać było kawałek nieba i śliczny półksiężyc, zawieszony nad doliną. Będzie widać zachód słońca codziennie!

— Och, to jest piękne — pomyślała Emilka, wdychając chciwie woń żywiczną. — Ojciec zawsze mówił, że wszędzie można znaleźć coś do kochania. Ja kocham ten widok.

Ciotka Ruth wsunęła głowę przez uchylone drzwi.

— Emiljo Starr, zamknij natychmiast to okno. Czy oszalałaś?

— Ten pokój jest taki ciasny — protestowała Emilka — duszno mi było.

— Możesz go wietrzyć w dzień, ale nie wieczorem, po zachodzie słońca! Jestem obecnie odpowiedzialna za twoje zdrowie. Wiedz, że suchotnicy winni unikać nocnego powietrza i przeciągów.

— Nie jestem suchotnicą.

— Rezonuj, naturalnie!

— A gdybym była suchotnicą, to także nocne powietrze lepsze jest, niż żadne. Dr. Burnley powiada, że trzeba mieć czem oddychać. Nienawidzę być zamkniętą.

— Młodym się zdaje, że starzy są głupi, a starzy wiedzą, że młodzi są głupi — ciotka Ruth wygłosiła to przysłowie tonem bezapelacyjnym.

Emilka zeszła z westchnieniem nadół. Jadalnia ciotki Ruth była znacznie wspanialsza i współcześniejsza, niż jadalnia w Srebrnym Nowiu. Ale o ile milsza atmosfera tam panowała! Emilka tęskniła coraz bardziej. Zdawało jej się, że nie polubi niczego w Shrewsbury, nawet szkoły i studjów, bo nie można lubić niczego, mieszkając pod jednym dachem z ciotką Ruth.

120