— A co zrobiłaś dzisiaj, Ilzo? — spytała Emilka.
— Pokłóciłam się z panią Adamson. To musiało nastąpić prędzej, czy później. Cierpiałam w milczeniu, aż nagromadził się we mnie zapas złości. Marysia wiedziała o tem, nieprawdaż, Marysiu? Marysia wiedziała, że wybuch jest nieunikniony. Pani Adamson zaczęła mi znowu zadawać nieprzyjemne pytania, jak to jest jej zwyczajem. Potem zaczęła zrzędzić, a wkońcu płakać. Wtedy dałam jej w twarz.
— Widzisz — rzekła Emilka znacząco.
— Nie mogłam się opanować — dowodziła Ilza. — Mogłam jeszcze znieść jej impertynencje i jej narzekania, ale gdy zaczęła płakać... nie, to już było za wiele! Ona jest taka brzydka, gdy płacze!
Ilza wybuchnęła śmiechem.
— Po pierwsze, przestała buczeć. Ale ja po chwili poczułam wyrzuty sumienia. Przeproszę ją w każdym razie. Żałuję doprawdy, że to zrobiłam, ale wiem, że mogłabym zrobić to samo w podobnej sytuacji. Gdyby Marysia tu obecna nie była taka dobra, ja nie byłabym ani w połowie taka zła, jak jestem. Ale muszę równoważyć tę jej dobroć. Marysia jest słaba i pokorna, a pani Adamson nad nią przewodzi. Żebyście słyszały, jak ona łaje Marysię, o ile Marysia wyjdzie z domu więcej, niż raz na tydzień, wieczorem.
— Ma słuszność — rzekła Ewelina. — Byłoby znacznie lepiej, gdybyś ty mniej wychodziła z domu. Będą cię obgadywali, Ilzo.
— Ty nie wyszłaś z domu wczoraj wieczorem,