Strona:Emilka dojrzewa.pdf/203

Ta strona została przepisana.

nocześnie wpadł na ten sam pomysł, tak, że znalazłam się na przeciąg sekundy w jego objęciach, gdyż biedak wyciągnął przed siebie ramiona, czując nieuniknione zderzenie. Ponieważ jestem szczupła, wpadłam w te ramiona i przez tę chwilę dotknęłam czubkiem nosa jego policzka.

— Przepraszam panią bardzo... — wyjąkał biedny człowiek, odrzucił mnie, jakbym była rozpalonym węglem i zniknął za rogiem.

Ilza zaśmiewała się. Powiedziała, że nigdy w życiu nie widziała niczego równie zabawnego. Stało się to wszystko tak szybko, że można było pomyśleć (tak mówiła Ilza), żeśmy się sobie przyjrzeli i padli w objęcia, jak brat i siostra, którzy się nie widzieli od lat kilku i niespodziewanie się spotkali.

Mnie bolał nos. Ilza powiedziała mi, że przez sekundę mignęła jej w oknie Taylorów twarz panny Taylor, właśnie w momencie, kiedy to się działo. Naturalnie ta stara plotkarka opowiedziała to zdarzenie po swojemu, we własnej interpretacji.

Wyjaśniłam to wszystko ciotce Ruth, która przyjrzała mi się z niedowierzaniem i uważała to za bardzo osobliwe zdarzenie.

— Dziwna rzecz, że nie możesz ujść trzech kroków, żeby nie pocałować kogoś — rzekła.

— Posłuchaj, ciotko Ruth — rzekłam. — Wiem, że mnie uważasz za przebiegłą, głupią i niewdzięczną. Ale wiesz, że jestem pół krwi Murrayówną. Otóż, jak ci się zdaje, czy może Murrayówna całować na ulicy obcego, lub znajomego mężczyznę, czy też nawet krewnego? Na ulicy?!

— Odrazu też powiedziałam, że mi się to wydaje

199