Strona:Emilka dojrzewa.pdf/210

Ta strona została przepisana.

trzenia na ludzi zwysoka, zupełnie ten sam, co pani.

— Matka moja była Murrayówną.

— Tak też myślałem. Nosi pani piętno rodu na twarzy. Ma pani tutaj dwa dolary, niech pani umieści moje nazwisko na liście. Chciałbym zobaczyć najpierw ów numer specjalny, zanim podpisuję. Nie lubię kupować kota w worku. Ale to jest warte dwa dolary widzieć dumną Murrayównę, proszącą starego Billy Scotta o jego podpis.

— Dlaczego nie roztrzaskałaś mu łba? — spytała Ilza.

Emilka szła prosto przed siebie z podniesioną głową, z rozdętemi nozdrzami.

— Poszłam w świat po subskrybentów, a nie poto, żeby pomnożyć zastęp wdów na świecie. Wątpię, czy to byłoby równie dobrze widziane.

Inny starzec mruczał i wyrzekał przez cały czas, gdy mu Emilka tłumaczyła, o co chodzi, a wreszcie, gdy już była przygotowana na odmowę, podpisał pięć zamówień.

— Ten lubi wywoływać rozczarowania, lub robić miłe niespodzianki — rzekła do Ilzy, gdy wyszły z jego domu. — Woli sprawić przyjemność, byle ujrzeć na twarzy ludzkiej zdziwienie.

Jeden wieśniak klął siarczyście, inny już, już, miał podpisać, gdy wtargnęła jego żona do izby.

— Jabym nie brała tego numeru na twojem miejscu, ojcze. Ten wydawca jest niewierzący.

— W takim razie jest niezawodnie wstrętnym typem — odrzekł „ojciec” poważnie i schował pieniądze do kieszeni.

206