Strona:Emilka dojrzewa.pdf/215

Ta strona została przepisana.

— Chłopcy lubią mnie, jako towarzysza, kolegę, ale wątpię, żeby którykolwiek zakochał się we mnie.

— Nonsens — rzekła Emilka pocieszająco. — Na 10 chłopców 9 zakocha się w tobie.

— A ja będę zajęta tym dziesiątym — odrzekła Ilza, zamyślona.

Rozmawiały o wszystkiem niemal, o czem można mówić na świecie. Wreszcie ślubowały, że którakolwiek z nich umrze pierwsza, powróci na ziemię do drugiej, o ile to będzie wykonalne. Ile już takich ślubów uczyniono! I czy choć jeden został dotrzymany?

Wkońcu Ilza poczuła zmęczenie i usnęła. Ale Emilka nie usnęła, nie czuła potrzeby snu. Ona odczuwała potrzebę leżenia nawznak i patrzenia w gwiazdy, rozkoszowania się tą cudną nocą. Gdy księżyc zajaśniał na niebie, olbrzymi, promienny, okrągły, zachwyt Emilki wzmógł się do takiego napięcia, że aż łzy popłynęły z jej oczu, łzy szczęścia, łzy wdzięczności dla Stwórcy. Cieszyła się, że Ilza śpi. Najdroższa nawet obecność ludzka była jej niepożądana w tej chwili. Wystarczała samej sobie, nie tęskniła do miłości, ani do przyjaźni, ani do żadnego wzruszenia, mającego źródło w duszy bliźniej. Szczęście jej było doskonałe, zamknięte samo w sobie. Takie momenty zdarzają się niezmiernie rzadko w życiu ludzkiem, ale skoro się zdarzają, są one niewypowiedzianie cudne, jakgdyby doczesność stawała się drugą nieskończonością, jakgdyby człowieczeństwo wznosiło się na jeden błysk aż do poziomu bóstwa, jakgdyby wszelka szpetota znikała ze świata, pozostawiając li-tylko miejsce na piękno. Och, piękno! Emilka drżała, wymawiając ten cudny wyraz. Kochała piękno, a tej nocy była niem tak przepełniona,

211