Strona:Emilka dojrzewa.pdf/220

Ta strona została przepisana.

Nie, Ilza tego uczucia nie znała. Nie miała wyobrażenia, o co chodzi Emilce.

— Wiem, czyją własnością jest ten domek — rzekła. — Pana Scobie z Kingsportu. Wybudował go jako letnią rezydencję. Ciotka Net opowiadała o tem, kiedy byłam w Wiltney. Dopiero przed paru tygodniami dokończono budowy tego domku. Ładny domeczek, ale dla mnie za mały. Ja lubię duże domy, nie lubię ciasnej przestrzeni, zwłaszcza w lecie.

— Ale duży dom rzadko kiedy ma swoją indywidualność — rzekła Emilka, zamyślona. — A małe domki zawsze ją mają. Ten domek jest nawskroś indywidualny. Uśmiecha się do mnie, wita nas. Ty, kochany domeczku, kocham cię, rozumiem cię. Gdybym tu mieszkała, stawałabym wieczorami przy zachodniem oknie, aby powiewać chusteczką ku komuś, ktoby wracał do domu. Poto zostało właśnie wybudowane to okno, jako nisza miłości i radosnego wyczekiwania.

— Kiedy skończysz rozmowę z twoim domkiem, pójdziemy stąd — rzekła Ilza. — Nadciąga burza. Patrz na te obłoki, na tę wzburzoną zatokę morską. Takich bałwanów niema tu nigdy, chyba przed burzą. Za chwilę zacznie deszcz padać. Tej nocy nie będziemy spały na stogu siana, przyjaciółko Emiljo.

Emilka odeszła od ukochanego domku, ociągając się i oglądała się za siebie, dopóki go było widać. Taki był cudny, poprostu wymarzony dla niej!

— Strasznie niechętnie odchodzę stąd, Ilzo, ten domek woła mnie, woła, żebym wróciła.

— Nie bądź głupia — rzekła Ilza gniewnie. — Otóż i pierwsze krople deszczu. Gdybyś nie była tak

216