Obie kobiety zaśmiały się. Emilka węchem nowelistki poczuła, że tu możnaby usłyszeć coś ciekawego, ale Ilza nagliła do dalszej drogi.
— Musimy się śpieszyć, Emilko, w przeciwnym razie nigdy nie dojdziemy do St. Clair przed nocą.
Niebawem zorjentowały się, że nie zdążą do St. Clair. Miały jeszcze przed sobą trzy mile drogi, słońce już zachodziło, a wieczór zapowiadał się burzliwy.
— Nie dojdziemy dziś do St. Clair — rzekła Ilza stanowczo. — Za kwadrans będzie zupełnie ciemno, a deszcz już leje, jak z cebra. Zrywa się wicher. Pójdziemy do tego oto domu i poprosimy o gościnę. Domek wygląda poważnie i czysto, może nas tam przygarną.
W tejże chwili słońce przedarło się przez chmury i wielka, czerwona kula słoneczna prześwietliła skośne smugi deszczu. Cały krajobraz wyglądał nieziemsko w tem przedziwnem oświetleniu.
— Och! — zawołała Emilka — nigdy w życiu nie widziałam niczego równie pięknego!
Wydobyła z torby księgę Jimmy’ego i zaczęła pisać gorączkowo, nie odrywając ołówka od papieru. Ilza czekała z ostentacyjną cierpliwością. Wiedziała, że Emilka nie pójdzie, dopóki nie skończy rozpoczętego szkicu. Słońce zniknęło i deszcz lał ze wzmożoną siłą, gdy Emilka złożyła zeszyt z westchnieniem zadowolenia i wstała.
— Teraz możemy iść dalej, Ilzo.
— Czy nie mogłaś zaczekać z tem pisaniem, aż się znajdziemy pod dachem? — spytała Ilza, drżąc z zimna.
— Nie. Minęłoby natchnienie. A teraz bez namy-