Strona:Emilka dojrzewa.pdf/232

Ta strona została przepisana.

cóż! umarła oddawna. Dobra to była istota, jakkolwiek nie była z rodziny McIntyre’ów.

Pani McItyre złożyła ręce na kolanach i siedziała, nieporuszona. Opowiedziała swoją historję i była zadowolona. Emilka przez cały ten czas słuchała pilnie.

— Pani McIntyre, czy pozwoli mi pani opisać to zdarzenie i ogłosić je drukiem?

Pani McIntyre pochyliła się naprzód. Jej biała, pomarszczona twarz ożywiła się, jej głęboko osadzone oczy rozbłysły.

— Czy masz na myśli, że to zostanie wydrukowane w gazecie?

— Tak.

Pani McIntyre poprawiła szal na piersiach rękami, które nieco drżały.

— Dziwna rzecz, jak niektóre nasze życzenia się spełniają. Szkoda, że głupcy, którzy twierdzą, iż niema Boga, nie mogą tego słyszeć. Ty to napiszesz, przyobleczesz to w piękne słowa...

— Nie, nie — rzekła Emilka szybko. — Tego nie uczynię. Nic prawie nie zmienię, napiszę tak, jak pani mówiła, to nie może być lepsze, niż było w pani opowiadaniu.

Pani McIntyre patrzyła przez chwilę z powątpiewaniem, poczem uśmiechnęła się, rozradowana.

— Jestem biedną, prostą kobietą i nie umiem słów dobierać, ale może ty wiesz lepiej, co potrzeba. Bardzo uważnie słuchałaś mego opowiadania. Teraz zejdę na dół i dam wam wstać i ubrać się.

— Czy znaleziono dziecko? — spytała Ilza niespokojnie.

Pani Mclntyre potrząsnęła głową przecząco.

228