Strona:Emilka dojrzewa.pdf/266

Ta strona została przepisana.

się jednak czegoś nieznanego... Pociągnąłem za dzwonek. Zaczął dzwonić jak szalony i nie przestawał. Słyszałem, jak w całym domu rozlegał się dźwięk tego dzwonka i byłem w rozpaczy: gotowi pomyśleć, że mam zwyczaj dzwonić, dopóki ktoś nie przyjdzie. Gdy służąca otworzyła drzwi, znowu byłem w kłopocie: nie wiedziałem, czy mam jej dłoń uścisnąć, czy nie.

— Och, Perry!

— No, nie uczyniłem tego. Nigdy dotychczas nie bywałem w domu, gdzieby była służąca, cała na czarno, w białym czepku i w białych rękawiczkach.

Emilka odetchnęła z ulgą.

— Stała w otwartych drzwiach i czekała, żebym wszedł. Wszedłem. Nie wiedziałem, co się robi dalej. Byłbym z pewnością stał tak do jutra, ale pan Hardy wyszedł mi naprzeciw. On podał mi rękę i zaprowadził mnie do saloniku, ażeby mnie przedstawić żonie. Posadzka była śliska jak lód. Na progu salonu, poślizgnąłem się i nie zdołałem utrzymać równowagi: upadłem nogami naprzód, aż dotknąłem niemi pani Hardy, a raczej jej sukni. Ale leżałem na wznak, nie na żołądku, co mnie cieszyło, bo było mniej niegrzeczne.

Emilka nie mogła się śmiać.

— Och, Perry!

— Cóż chcesz, Emilko, to nie była moja wina. Żadna etykieta na świecie nie byłaby temu zapobiegła. Czułem się jak głupiec, ale wstałem ze śmiechem. Nikt inny się nie śmiał. Wszyscy zachowali się bardzo przyzwoicie. Pani Hardy była bardzo uprzejma, wyraziła nadzieję, że nic mi się nie stało, a dr. Hardy powiedział, że on sam poślizgnął się już niejedno-