Strona:Emilka dojrzewa.pdf/281

Ta strona została skorygowana.

— Nie. Odmówiłam mu najmniej dwanaście razy.

— No, dobrze, że masz tyle rozsądku. Siostrzeniec Tomaszowej!

— Siostrzeniec Tomaszowej, albo nie, to nie ma nic do rzeczy. Za lat 10 będzie Perry Miller człowiekiem, którego prośba o rękę uszczęśliwi nawet Murrayównę, o ile chodzi o zaszczyt z punktu widzenia socjalnego. Ale przypadkowo nie odpowiada mi ten typ chłopca. Nie takiego pragnę męża.

Czy to może być Emilka, ta wysoka młoda kobieta, która zimno rozważa przyczyny odrzucenia oświadczyn o jej rękę i mówi o „typie” chłopca, który jej nie odpowiada? Elżbieta, Laura, a nawet Ruth patrzyły na nią, jakby jej nigdy przedtem nie widziały. W oczach ich był wyraz szacunku, nowy u nich wyraz w stosunku do Emilki. Wiedziały one o istnieniu Andrzeja, pamiętały o nim. Ale zanim Andrzej się oświadczy! Zanim Emilka dorośnie! A tu nagle, dowiadują się, że fakt oświadczyn już się zdarzył i to 12 razy! Nieświadomie przestały w tejże chwili uważać Emilkę za dziecko. Sąd familijny nad tą panienką był już czemś nieodpowiedniem w tej chwili. Czuły to, chociaż nie uprzytomniły sobie, że tak myślą. Najlepszym tego dowodem była uwaga ciotki Ruth. Przemówiła do niej tak, jakby była mówiła do Laury, lub do Elżbiety.

— A wyobraź sobie, Emilko, gdyby tak ktoś był widział Perry’ego Millera, siedzącego na oknia o tej godzinie?

— Naturalnie, doskonale pojmuję twój punkt widzenia, ciotko Ruth. Chcę tylko, żebyś ty pojęła