Strona:Emilka dojrzewa.pdf/286

Ta strona została przepisana.

— Tak, z pewnością!

To kazanie było niezmiernie błahe. A przytem pan Wickham przeczył samemu sobie kilkanaście razy zrzędu. Pomieszał metafory, przypisywał Św. Pawłowi, to co jest własnością Szekspira, popełnił niemal wszystkie grzechy literackie, między innemi ten, że był zabójczo nudny. Niemniej musiałam napisać sprawozdanie i z tego kazania, więc wywiązałam się z mego obowiązku. Dla własnej satysfakcji napisałam ana­lizę kazania. Było to rozkoszne zajęcie. Wykazałam wszystkie nielogiczności, słabą argumentację, niepewność sądu. Pisząc to, cieszyłam się, och, była to bardzo cięta i zjadliwa satyra, przyznaję, iście szatański artykuł.

Oczywiście napisałam to dla siebie, a potem dopiero zredagowałam sprawozdanie objektywne, niezbyt dodatnie, ale też i niezbyt ujemne. Po tamtej analizie, która sprawiła mi taką przyjemność, przyszło mi to już łatwiej, gdyż wyładowałam z siebie cały gniew, cały jad, poruszony tem niemądrem kazaniem.

No, i przez pomyłkę wręczyłam „Czasowi” ową złośliwą krytykę!

Pan Towers oddał ją zecerowi, nie czytając, co napisałam. Ma zaufanie do mojej pracy, a raczej miał je, bo teraz już nigdy go nie odzyskam. Nazajutrz wyszedł z druku numer „Czasu”, zawierający mój artykuł.

Gdy się obudziłam, dowiedziałam się, że jestem ogólnie potępiona.

Pan Towers nie jest oburzony. Jest tylko zakłopotany i trochę ubawiony. Jest on Presbiterjaninem, więc nikt nie pomyśli, że chciał obrazić własną religję,