Strona:Emilka dojrzewa.pdf/287

Ta strona została skorygowana.

a pan Wickham nie jest tutejszym pastorem i nikogo tu nie obchodzi. Niemniej cały ciężar oburzenia spada na biedną Emilję B. Większość myśli, że zrobiłam to „ażeby się pokazać”. Ciotka Ruth jest rozwścieczona. Ciotka Elżbieta jest głęboko dotknięta, ciotka Laura jest zmartwiona, a kuzyn Jimmy zaniepokojony. Nie wolno krytykować pastora i jego kazania, istny skan­dal! Według Murrayowskiej tradycji kazania religij­ne wogóle, a kazania presbiterjańskie w szczególności, są rzeczą świętą. Moja zarozumiałość i próżność staną się przyczyną mej zagłady, oznajmiła mi zimno ciotka Elżbieta. Jedyną osobą najwyraźniej zadowoloną jest pan Carpenter. (Dean jest jeszcze w New-Yorku. On teżby się cieszył, wiem). Pan Carpenter opowiada każ­demu, że to moje sprawozdanie jest najlepszym arty­kułem tego rodzaju, jaki czytał kiedykolwiek. Ale na panu Carpenterze ciąży posądzenie, że jest herety­kiem, tak że jego opinja nie rehabilituje mnie, prze­ciwnie.

Bardzo przykrą mi jest ta sprawa. Zawsze przy­chodzi mi odpokutować ciężej moje pomyłki, niż mo­je grzechy. A jednak, jakiś cyniczny chochlik, gdzieś, het! na dnie duszy mojej, śmieje się urągliwie i jest uradowany. W tem słośliwem sprawozdaniu każde słowo jest prawdą. I nietylko prawdą: każde jest właściwie zastosowane. Ja nie pomieszałam metafor...

I to minie...

20 kwietnia 19....

Dzisiaj poszłam do Krainy Wyżyn, śpiewając. Czuć już wiosnę w powietrzu, więc jestem cała ra­dością, o niczem innem nie myślę.